Wtedy warunki wolontariatu znacznie różniły się od dzisiejszych. Zostałyśmy rzucone na głęboką wodę. Smycze do ręki i szukamy, wybieramy, myślimy, kogo by tu wybrać? Dużego pieska? Będzie łatwiej. Jest sam w boksie, ale możemy nie dać rady z utrzymaniem. A co jak jest zbyt silny? ... No to może jakiegoś małego? Ale małych jest po 7,8,9, a nawet 10 w boksie. Jesteśmy tylko dwie, jak to teraz zrobić, żeby wyprowadzić 10 psów na raz?
Wróciłyśmy do biura i poprosiłyśmy o pomoc. Panie na początek poleciły nam pieska, który znajdował się w pierwszym boksie, tuż przy wejściu do schroniska. Piesek był dosyć duży, grubiutki, samotny. Dobra, bierzemy. Kazali czytać tabliczki, czy aby nie ma żadnej informacji o chorobach i o maksymalnej długości spacerów. Czytamy. Pierwsze co rzuca nam się w oczy to imię. Paduś nr 203/13. Dlaczego Paduś? Ciekawe imię. Czytamy dalej. No tak już wszystko wiadomo Paduś choruje na padaczkę. Ale to nic, idziemy na spacer. Odważyłam się i weszłam do boksu. Poznaliśmy się, polubiliśmy, upinamy smycz i wychodzimy.
Spacer świetny. Paduś szczęśliwy. Ja szczęśliwa. Mama szczęśliwa. To była chwila, która dała nam tak ogromną radość jak nigdy.
Paduś po jakimś czasie został zaadoptowany. Jestem pewna, że trafił do kochającej rodziny i jest z nimi szczęśliwy.
Zdjęcie pobrane z strony http://www.ciapkowo.pl/?s=paduś
Nas utwierdziło to w przekonaniu, że warto pomagać. Widok psiaków cieszących się na nasz widok, cudowny. Widok psiaków mieszkających już w swoich domkach, odmienionych i pokochanych, niepowtarzalny, niezastąpiony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz